Przewidywalność.
Raz, dwa, trzy. Naiwność. Cztery, pięć, sześć. Kłamstwa, chmara kłamstw.
Siedem, osiem, dziewięć… Nieskończoność. Straciłam już rachubę. Łzy, pełno łez.
Nic nie widzę, moje oczy rejestrują jedynie jakiś niewyraźny obraz. Zamykam
oczy. Krople. Miliardy kropel uderzających o szybę. Deszcz. Gdyby tak mógł zmyć
ze mnie wszystkie niewygodne emocje. Kolejne rozczarowanie. Nie może, i nie
będzie mógł. Ból. Czuję, nie ja nie czuję. Już nie czuję. Kurs pozbawienia
emocji. Gdyby taki był, kupiłabym go bez jakichkolwiek zastanowień. I za każdą
sumę. Zaciągam się świeżym powietrzem wpadającym przez otwarte okno. Deszczowe
powietrze. Kropla deszczu. Być jak taka kropla deszczu. Nie obdarzona przez
naturę emocjami, sercem. Szczęściara. Psychiczna. Wiem, jestem psychiczna. Oraz
nadwrażliwa. I pomyśleć, że nigdy nie przepadałam za światopoglądem Kordiana
czy Wertera. A teraz mnie samą dopadł jakże zacny Weltschmerz. Mickiewicz azali
Geothe zapewne byliby ze mnie dumni. Żyję. Żyję. Bynajmniej na razie. Samobójstwo.
Nie, nie upodobniłam się, aż do tego stopnia do romantycznego kochanka. Słońce.
Chmury. Słońce leniwie przebijające się przez chmury. Jaka szkoda, że nie
mogłam tego nigdy doświadczyć w swoim życiu. Rozpogodzeń brak. Absolutnie brak.
Pustka. Czuję ją każdą komórką swojego ciała. Jak również cholerną
niesprawiedliwość losu. Cholerną. Błagania. Tysiące godzin błagań. Na nic. I
tak zawsze jest tak samo. Szansa. Nowa szansa. Nie ma czegoś takiego, nie dla
mnie. Zawód. Ciągle, i ciągle. Nieprzerwanie. Chowam twarz pod poduszkę chcąc
uciec od otaczającego mnie świata. Zamykam powieki i mocno je zaciskam. Liczę w
myślach do pięciu, po chwili nieśmiało otwieram oczy. Nadal tu jestem. Czemu po
prostu nie mogę stąd zniknąć?! Tak byłoby łatwiej. Dużo łatwiej. Wtedy wszystko
byłoby łatwiejsze. Ofiara losu, przemyka mi przez myśl. Wiem. Ale jestem nią?
Czy tylko nieświadomie udaję? Nie umiem tego stwierdzić, bo moja poczytalność
dawno już się utleniła, a mózg rejestruje tylko drobne fragmenty. Ból głowy.
Niewyobrażalny ból głowy. Czuję, jakby zaraz miało mi ją rozerwać. Leki, leki,
i tak nie pomagają. Jestem chora duszą, nie ciałem. Potrzebuję anioła, a nie
lekarza… Dylan. Kochanie. Moje kochanie kopiące mi grób. Grób? To tylko zwykłe
zerwanie. W mojej głowie odzywa się jakiś głos. Dla innych to tylko zerwanie,
albo inaczej ubierając to w słowa – zwyczajna zdrada. Dla mnie kolejne już w
moim życiu rozczarowanie. Tonę pod morzem rozczarowań i goryczy. Wykorzystał
mnie. Wykorzystał. Drę się w myślach. Wcześniej z nikim się tak nie czułam,
myślałam, że wreszcie znalazłam kogoś na kim będę mogła polegać, dzielić się
uczuciem. Pierwszy i ostatni raz się zakochałam. A on mnie wykorzystał. Dlatego
to takie trudne. Dlatego tak ciężko jest mi się podnieść i odważyć spojrzeć życiu
prostu w twarz. Dlatego… Uroczy. Nadal w to nie wierzę. Moja świadomość nie
przyjmuje do wiadomości jeszcze wielu faktów. Jestem beznadziejna. Powtarzam w
myślach, nie mając siły nawet na to by podnieść się z łóżka. W mojej głowie
nieustannie plącze się pytanie: „To cierpienie zawinione czy też nie?” Dzwoni
telefon. Udaję, że nie słyszę. Cisza. Znów wsłuchuję się w odgłos deszczu.
Nagle cichy dźwięk uderzających o szybę kropel ustaje. Kolejny zawód,
wschodzące Słońce zastępuje deszcz. Wcale mnie to nie cieszy. Nic już mnie nie
cieszy. Jestem wrakiem człowieka, a wraki nadają się tylko na złom. Nie chcę
żyć. Nie w ten sposób. Szukałam wybawienia, tyle razy, i w tylu rzeczach.
Bezskutecznie. Widocznie ten świat nie jest dla mnie, krytykuje moja podświadomość.
Nie mam siły. Chcę krzyknąć „STOP”, ale nie mam siły nawet szeptać. Sen.
Przebudzenie. Uczucie lekkości, choćby przez ułamek sekundy. Chwilowe
zbawienie. Zapomnienie o problemach? Nie sądzę. Koszmary senne zaprzyjaźniły
się ze mną bardzo mocno. Krzyk. Budzę się z krzykiem. Za każdym razem.
-
Wszystko w porządku? – słyszę głos mojej rodzicielki stojącej w progu mojego
pokoju. Powoli podnoszę głowę, by zaszczycić ją moim spojrzeniem.
-
Żyję, więc chyba jest nieźle – odpowiadam jej nie do końca poważnie. Kładę
głowę z powrotem na poduszkę. Miękkość. Odpoczynek. Świeżość. Nowa pościel.
Obecnie najlepsze co może mnie spotkać. W tej chwili moje łóżko to mój dom. Od
kilku dni nie przekraczam jego granic. –
Spróbuję dalej zasnąć. – informuję ją tonem przesiąkniętym odrobiną
obojętności.
-
Zostać przy tobie? – pyta troskliwie, jej oczy są zaszklone.
-
Mamo, nie płacz, bo ja będę płakać – mówię wysilając się na jakąś marną
pochodną uśmiechu.
Uśmiecha
się słabo. Spoglądam na zegar na przeciwległej ścianie. Piąta nad ranem.
Przemyka mi w głowie pytanie, czy warto jeszcze zasypiać.
-
Wrócę się położyć, jak coś to wołaj. Dobrze? – jej wyraz twarzy jest niespokojny.
Przejmuje się. Niewyobrażalnie się o mnie martwi, jej oczy niemal krzyczą z
desperacji. Każdego wieczoru kładzie się spać bojąc się, że rano spotka mnie w
łóżku nie żywą. Obawia się, że rozważam samobójstwo. Nie, wcale nie rozważam.
Chyba wolę już żyć umierając, niż umrzeć nigdy nie żyjąc. Chyba. Wtóruję
pochodną uśmiechu licząc, że to coś zmieni w wyglądzie mamy. Rodzicielka
wykrzywia kąciki ust w uśmiechu nieco większym niż przed chwilą. Cel
osiągnięty. Przynajmniej częściowo.
Jednak
nie udaje mi się zasnąć. Sięgam po mojego iPoda i zatapiam się w dźwiękach
muzyki. Po kilku piosenkach zasypiam. Nareszcie.
Budzę
się czując, że ktoś dotyka moich włosów. Basia. Przecieram oczy. Na brzegu
łóżka siedzi moja przyjaciółka z ponurą miną. Zauważając, że się przebudziłam
nerwowo zabiera dłoń.
-
Jak się czujesz? – wita mnie patrząc na mnie przerażonym wzrokiem.
-
Stabilnie? – odpowiadam pytaniem.
-
To dobrze? – pyta nie będąc pewna znaczenia mojej odpowiedzi.
-
Chyba – wysilam się na półuśmiech.
-
Paula, ja…
-
Ci… - przerywam jej widząc, że zapewne zmierza do tłumaczeń. – Nie chcę nic
słyszeć, OK? – Uśmiecham się słabo. – Podasz mi z szafy ten beżowy top i
dżinsowe szorty? – wybałusza oczy.
-
No nie patrz tak na mnie. Ile dni można chodzić, a w sumie leżeć w jednych
ciuchach? – Chyba zwariowałam. Czy ja naprawdę chcę się nareszcie podnieść z
tego łóżka?
-
Okeej – mówi nie wiedząc o co mi tak naprawdę chodzi.
Jej
zdziwienie jest jeszcze większe widząc, że ściągam z nóg kołdrę.
-
Co? – pytam nieśmiało się śmiejąc.
-
Nie, nic – uśmiecha się. – Nie żartujesz?
-
Z czym? – pytam zdezorientowana.
-
Serio wychodzisz wreszcie z tego łóżka? – pyta z niedowierzaniem.
-
Serio, głupku – nieco się z niej śmieję. – Potrzebowałam trochę czasu, by to
wszystko przemyśleć, a teraz czas wstać i zacząć walczyć, a przynajmniej
próbować. – tłumaczę się.
-
Myślałam, że nie masz już na to sił.
-
Bo nie mam. Podejmuję próbę oszukania siebie samej.
-
Ale będziesz mieć – mówiąc to przytula mnie.
-
Oby – kwituję.
-
Jeśli już podjęłaś próbę to może pójdziesz ze mną na miasto? – pyta po chwili.
-
Skoro już zmartwychwstałam, to czemu nie? – odpowiadam wstając z łóżka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz