czwartek, 5 maja 2016

Ból. Próba prozatorska #1.

Przewidywalność. Raz, dwa, trzy. Naiwność. Cztery, pięć, sześć. Kłamstwa, chmara kłamstw. Siedem, osiem, dziewięć… Nieskończoność. Straciłam już rachubę. Łzy, pełno łez. Nic nie widzę, moje oczy rejestrują jedynie jakiś niewyraźny obraz. Zamykam oczy. Krople. Miliardy kropel uderzających o szybę. Deszcz. Gdyby tak mógł zmyć ze mnie wszystkie niewygodne emocje. Kolejne rozczarowanie. Nie może, i nie będzie mógł. Ból. Czuję, nie ja nie czuję. Już nie czuję. Kurs pozbawienia emocji. Gdyby taki był, kupiłabym go bez jakichkolwiek zastanowień. I za każdą sumę. Zaciągam się świeżym powietrzem wpadającym przez otwarte okno. Deszczowe powietrze. Kropla deszczu. Być jak taka kropla deszczu. Nie obdarzona przez naturę emocjami, sercem. Szczęściara. Psychiczna. Wiem, jestem psychiczna. Oraz nadwrażliwa. I pomyśleć, że nigdy nie przepadałam za światopoglądem Kordiana czy Wertera. A teraz mnie samą dopadł jakże zacny Weltschmerz. Mickiewicz azali Geothe zapewne byliby ze mnie dumni. Żyję. Żyję. Bynajmniej na razie. Samobójstwo. Nie, nie upodobniłam się, aż do tego stopnia do romantycznego kochanka. Słońce. Chmury. Słońce leniwie przebijające się przez chmury. Jaka szkoda, że nie mogłam tego nigdy doświadczyć w swoim życiu. Rozpogodzeń brak. Absolutnie brak. Pustka. Czuję ją każdą komórką swojego ciała. Jak również cholerną niesprawiedliwość losu. Cholerną. Błagania. Tysiące godzin błagań. Na nic. I tak zawsze jest tak samo. Szansa. Nowa szansa. Nie ma czegoś takiego, nie dla mnie. Zawód. Ciągle, i ciągle. Nieprzerwanie. Chowam twarz pod poduszkę chcąc uciec od otaczającego mnie świata. Zamykam powieki i mocno je zaciskam. Liczę w myślach do pięciu, po chwili nieśmiało otwieram oczy. Nadal tu jestem. Czemu po prostu nie mogę stąd zniknąć?! Tak byłoby łatwiej. Dużo łatwiej. Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze. Ofiara losu, przemyka mi przez myśl. Wiem. Ale jestem nią? Czy tylko nieświadomie udaję? Nie umiem tego stwierdzić, bo moja poczytalność dawno już się utleniła, a mózg rejestruje tylko drobne fragmenty. Ból głowy. Niewyobrażalny ból głowy. Czuję, jakby zaraz miało mi ją rozerwać. Leki, leki, i tak nie pomagają. Jestem chora duszą, nie ciałem. Potrzebuję anioła, a nie lekarza… Dylan. Kochanie. Moje kochanie kopiące mi grób. Grób? To tylko zwykłe zerwanie. W mojej głowie odzywa się jakiś głos. Dla innych to tylko zerwanie, albo inaczej ubierając to w słowa – zwyczajna zdrada. Dla mnie kolejne już w moim życiu rozczarowanie. Tonę pod morzem rozczarowań i goryczy. Wykorzystał mnie. Wykorzystał. Drę się w myślach. Wcześniej z nikim się tak nie czułam, myślałam, że wreszcie znalazłam kogoś na kim będę mogła polegać, dzielić się uczuciem. Pierwszy i ostatni raz się zakochałam. A on mnie wykorzystał. Dlatego to takie trudne. Dlatego tak ciężko jest mi się podnieść i odważyć spojrzeć życiu prostu w twarz. Dlatego… Uroczy. Nadal w to nie wierzę. Moja świadomość nie przyjmuje do wiadomości jeszcze wielu faktów. Jestem beznadziejna. Powtarzam w myślach, nie mając siły nawet na to by podnieść się z łóżka. W mojej głowie nieustannie plącze się pytanie: „To cierpienie zawinione czy też nie?” Dzwoni telefon. Udaję, że nie słyszę. Cisza. Znów wsłuchuję się w odgłos deszczu. Nagle cichy dźwięk uderzających o szybę kropel ustaje. Kolejny zawód, wschodzące Słońce zastępuje deszcz. Wcale mnie to nie cieszy. Nic już mnie nie cieszy. Jestem wrakiem człowieka, a wraki nadają się tylko na złom. Nie chcę żyć. Nie w ten sposób. Szukałam wybawienia, tyle razy, i w tylu rzeczach. Bezskutecznie. Widocznie ten świat nie jest dla mnie, krytykuje moja podświadomość. Nie mam siły. Chcę krzyknąć „STOP”, ale nie mam siły nawet szeptać. Sen. Przebudzenie. Uczucie lekkości, choćby przez ułamek sekundy. Chwilowe zbawienie. Zapomnienie o problemach? Nie sądzę. Koszmary senne zaprzyjaźniły się ze mną bardzo mocno. Krzyk. Budzę się z krzykiem. Za każdym razem.

- Wszystko w porządku? – słyszę głos mojej rodzicielki stojącej w progu mojego pokoju. Powoli podnoszę głowę, by zaszczycić ją moim spojrzeniem.

- Żyję, więc chyba jest nieźle – odpowiadam jej nie do końca poważnie. Kładę głowę z powrotem na poduszkę. Miękkość. Odpoczynek. Świeżość. Nowa pościel. Obecnie najlepsze co może mnie spotkać. W tej chwili moje łóżko to mój dom. Od kilku dni nie przekraczam jego granic.  – Spróbuję dalej zasnąć. – informuję ją tonem przesiąkniętym odrobiną obojętności.

- Zostać przy tobie? – pyta troskliwie, jej oczy są zaszklone.

- Mamo, nie płacz, bo ja będę płakać – mówię wysilając się na jakąś marną pochodną uśmiechu.

Uśmiecha się słabo. Spoglądam na zegar na przeciwległej ścianie. Piąta nad ranem. Przemyka mi w głowie pytanie, czy warto jeszcze zasypiać.

- Wrócę się położyć, jak coś to wołaj. Dobrze? – jej wyraz twarzy jest niespokojny. Przejmuje się. Niewyobrażalnie się o mnie martwi, jej oczy niemal krzyczą z desperacji. Każdego wieczoru kładzie się spać bojąc się, że rano spotka mnie w łóżku nie żywą. Obawia się, że rozważam samobójstwo. Nie, wcale nie rozważam. Chyba wolę już żyć umierając, niż umrzeć nigdy nie żyjąc. Chyba. Wtóruję pochodną uśmiechu licząc, że to coś zmieni w wyglądzie mamy. Rodzicielka wykrzywia kąciki ust w uśmiechu nieco większym niż przed chwilą. Cel osiągnięty. Przynajmniej częściowo.

Jednak nie udaje mi się zasnąć. Sięgam po mojego iPoda i zatapiam się w dźwiękach muzyki. Po kilku piosenkach zasypiam. Nareszcie.

Budzę się czując, że ktoś dotyka moich włosów. Basia. Przecieram oczy. Na brzegu łóżka siedzi moja przyjaciółka z ponurą miną. Zauważając, że się przebudziłam nerwowo zabiera dłoń.

- Jak się czujesz? – wita mnie patrząc na mnie przerażonym wzrokiem.

- Stabilnie? – odpowiadam pytaniem.

- To dobrze? – pyta nie będąc pewna znaczenia mojej odpowiedzi.

- Chyba – wysilam się na półuśmiech.

- Paula, ja…

- Ci… - przerywam jej widząc, że zapewne zmierza do tłumaczeń. – Nie chcę nic słyszeć, OK? – Uśmiecham się słabo. – Podasz mi z szafy ten beżowy top i dżinsowe szorty? – wybałusza oczy.

- No nie patrz tak na mnie. Ile dni można chodzić, a w sumie leżeć w jednych ciuchach? – Chyba zwariowałam. Czy ja naprawdę chcę się nareszcie podnieść z tego łóżka?

- Okeej – mówi nie wiedząc o co mi tak naprawdę chodzi.

Jej zdziwienie jest jeszcze większe widząc, że ściągam z nóg kołdrę.

- Co? – pytam nieśmiało się śmiejąc.

- Nie, nic – uśmiecha się. – Nie żartujesz?

- Z czym? – pytam zdezorientowana.

- Serio wychodzisz wreszcie z tego łóżka? – pyta z niedowierzaniem.

- Serio, głupku – nieco się z niej śmieję. – Potrzebowałam trochę czasu, by to wszystko przemyśleć, a teraz czas wstać i zacząć walczyć, a przynajmniej próbować. – tłumaczę się.

- Myślałam, że nie masz już na to sił.

- Bo nie mam. Podejmuję próbę oszukania siebie samej.

- Ale będziesz mieć – mówiąc to przytula mnie.

- Oby – kwituję.

- Jeśli już podjęłaś próbę to może pójdziesz ze mną na miasto? – pyta po chwili.

- Skoro już zmartwychwstałam, to czemu nie? – odpowiadam wstając z łóżka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz